Z ostatniej chwili. Jeden z wrocławskich świątecznych stołów przeobraził się w wojenny front. Wszystko przez to, jak w cieście odnaleziono jedną rodzynkę – personalny atak na członków rodziny. Uznano go za akt wojny, i tak rodzinny stół przemienił się w wojnę domową.
Nasz korespondent wojenny Kapucyn był po obu frontach starcia. Przeprowadził z dowódcami wywiady, jak i zdał relację jak wygląda stół zwany polem bitwy.
Pole bitwy jest kompletnie zniszczone, a stół to ziemia niczyja. Nad głowami latają brudne talerze, z marchewek zbudowano prowizoryczne bagnety, a sałatka ziemniaczana napędza moździerze.
Jako bezstronnemu obserwatorowi, udało się naszemu korespondentowi przeprowadzić wywiad z każdym z liderów stron konfliktu.
– Ta rodzynka była atakiem na nasze życie! – mówił dowódca obozu antyrodzynkowego. – Sernik nie jest dla nich miejscem. Sama nazwa – sernik. Nie powinno być w nim nic więcej poza serem, no i może herbatnikami.
Kapucyn dowiedział się, że jedna z osób po tej stronie stołu ma alergię na rodzynki. Znając ten fakt przeprowadził wywiad z dowódcą drugiej strony stołu, ciotką Antonią.
– A żebym ja wiedziała, że ma jakieś alergie! – podniosła się liderka obozu morderczych rodzynek. – Od pokoleń w mojej rodzinie dawało się rodzynki do ciasta. Prapraprapraprapradziadek nie miał w domu rodzynek to dawał do babki kamienie by podtrzymywać tradycję. Ta jedna jedyna rodzynka była moim protestem wobec antyrodzynkowego reżimu.
Znawcy historii już teraz mówią, że konflikt potrwa do wtorku, strony się nie pogodzą, a przy następnym spotkaniu przy stole będą sobie to wypominać.
To jest PaliTechnika. Wesołego jajka.
Artykuł by M4gda.